top of page

Poniższe artykuły powstały w ramach projektu "Co powiedziały nam ptaki przez 60 lat badań? Ornitologia w służbie ochrony środowiska i klimatu" realizowanego przez Fundację Akcja Bałtycka. Projekt jest dofinansowany z środków Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Gdańsku.

Cz 1.jpg

Pierwsza kostka domina

dr inż. Jarosław K. Nowakowski

Czy nie jest już za późno, żeby uratować naszą cywilizację?

Fot. Photo Mix, Pixabay

Globalne ocieplenie przypomina chorobę nowotworową płuc – kiedy pierwsze objawy stają się mocno odczuwalne, jest już za późno na ratunek. Ale dokładne badania pozwalają zdiagnozować chorobę
o wiele wcześniej. Czy tak też było w przypadku zmian klimatycznych? Wielu osobom wydaje się, że problem  nas zaskoczył. Nic bardziej mylnego. Terminy „efekt cieplarniany” i „gazy cieplarniane” w odniesieniu
do klimatu zostały użyte po raz pierwszy niedługo po zakończeniu wojen napoleońskich, a w 1865 roku
ich działanie zostało wyjaśnione w spójnym modelu. Wtedy to John Tyndall, irlandzki uczony, wygłosił wykład dla senatu Uniwersytetu Cambridge, w którym pokazał wpływ CO2 i innych gazów cieplarnianych
na temperaturę na powierzchni Ziemi, udowadniając jak wielkim cudem natury jest efekt cieplarniany. Wkrótce ukazała się książkowa wersja tego wykładu (obecnie dostępna w Internecie). Faktycznie, gdyby atmosfera składała się wyłącznie z tlenu i azotu, na całej Ziemi panowałyby siarczyste mrozy. To właśnie gazy cieplarniane otulają Ziemię grubą „kołderką”, która zatrzymuje ciepło przy jej powierzchni. Tylko dzięki nim możliwe było powstanie życia na trzeciej planecie od Słońca.

W połowie XX wieku naukowcy zaczęli powoli zdawać sobie sprawę, że niekontrolowana emisja gazów cieplarnianych ma jednak ciemniejszą stronę i z czasem może sprowadzić na nas poważne kłopoty. Równo 100 lat po wykładzie Tyndalla, w 1965 roku, ukazał się raport uczonych dla rządu USA, wskazujący
na grożące nam niebezpieczeństwo. Chociaż początkowo badacze nie zdawali sobie sprawy, że zmiany będą postępować tak szybko. Trzeba było dekady, by oszacować tempo zmian. W 1974 roku został opublikowany model Broeckera, który poprawnie przewidział skalę wzrostu temperatury do 2015 roku. Niemal pół wieku temu naukowcy bili już na alarm, a ludzkość nadal nie reaguje, mimo że symptomy nadciągającej katastrofy są coraz lepiej widoczne. Wreszcie, w listopadzie 2019 roku grupa uczonych na łamach prestiżowego czasopisma naukowego Nature postawiła dramatyczne pytanie: czy już osiągnęliśmy punkt krytyczny zmian klimatycznych? Czy przewróciliśmy pierwszą kostkę domina? Czy znaleźliśmy się w punkcie, z którego nie ma już powrotu?

Wracając do porównania z chorobą nowotworową – w sprawie globalnego ocieplenia od 55 lat mamy już diagnozę, przebieg choroby postępuje zgodnie ze scenariuszem przewidywanym przez specjalistów, ale pacjent ciągle waha się, czy poddać się terapii. I wymyśla ciągle nowe preteksty, żeby się nie leczyć. Lekarze tymczasem zaczęli dyskutować, czy na ratunek nie jest już w ogóle za późno.

W cyklu postów publikowanych na profilu Akcji Bałtyckiej na Facebooku przedstawiliśmy garść faktów dotyczących ocieplania się klimatu i możliwych jego skutków. Coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że sytuacja jest poważna, ale większość nie przyjmuje do wiadomości, że grozi nam załamanie naszej cywilizacji i całkowita zmiana zasad gry na planecie. Czymże jest wiec ów punkt krytyczny i dlaczego tysiące uczonych na całym świecie twierdzi, że stanęliśmy na skraju przepaści?

Opisano wiele mechanizmów, które powodują, że ocieplanie klimatu pociąga za sobą nasilenie... ocieplania się klimatu. Te samowzmacniające się mechanizmy włączają się dopiero
po przekroczeniu krytycznych wartości temperatury. Jeśli to się stanie, nie da się już cofnąć zaistniałych zmian i nawet tytaniczne wysiłki ludzkości, która zorientuje się, że naprawdę dzieje się coś bardzo złego, stracą na znaczeniu. Dokładnie tak, jak w przypadku nieleczonego w porę nowotworu płuc.

Niektóre mechanizmy napędzające ocieplenie, już niezależnie od nas, działają od kilku lat, ale ciągle mamy nadzieję, że nie te najgroźniejsze. Przyjrzyjmy się kilku z nich:

  • Najbardziej znany, ale nie najgroźniejszy, jest mechanizm powodujący, że powierzchnia (gleba i woda) pokryta śniegiem i lodem odbija więcej energii Słońca z powrotem w kosmos i w ten sposób "konserwuje" zimny klimat. Topnienie lodowców i zmniejszanie się pokrywy lodowej Arktyki odsłania ciemne skały lub ocean, które zamiast odbijać energię naszej gwiazdy, pochłaniają ją nagrzewając się
    i w ten sposób napędzają topnienie kolejnych obszarów, do niedawna pokrytych białym śniegiem.

  • Suchy gorący klimat sprzyja pożarom na wielką skalę, takim jakie obserwujemy w ostatnich latach
    w Australii, Kalifornii, Hiszpanii czy na Syberii. Spalające się rośliny uwalniają ogromne ilości zmagazynowanego w nich węgla, zwiększając ilość gazów cieplarnianych w atmosferze. W związku z tym atmosfera nagrzewa się, a zagrożenie wielkimi pożarami wzrasta lawinowo. Najgroźniejsze są pożary lasów tropikalnych, takie jak obserwujemy w Amazonii, ponieważ jeden hektar lasu deszczowego magazynuje ponad 200 ton węgla, który w wyniku pożaru przekształca się w CO2.

  • Na chłodnym dnie oceanów zgromadzone są ogromne ilości hydratu metanu - gazu cieplarnianego
    o wiele aktywniejszego niż CO2. W formie hydratu metan jest niegroźny, ale znajduje się on w chwiejnej równowadze i w nieco wyższej temperaturze uwalnia się metan w postaci gazowej. Metan w atmosferze gwałtownie zwiększy efekt cieplarniany i przyśpieszy podnoszenie się temperatury mórz, co uwolni kolejną porcję metanu, ten podgrzeje atmosferę... i tak dalej. Proces uwalniania się metanu z płytkich mórz arktycznych już się rozpoczął i jeśli sięgnie głównych złóż w głębinach oceanów, los planety będzie przesądzony.

  • Bardzo podobny mechanizm działa przy osuszaniu bagien i w okolicach, gdzie występuje wieczna zmarzlina. Oba te środowiska zawierają ogromne ilości materii organicznej, martwych resztek mszaków
    i drewna. Tkanki roślinne zalane wodą lub zamarznięte nie ulęgają rozkładowi. Zawarty w nich węgiel pozostaje bezpiecznie zmagazynowany. Topnienie zmarzliny i osuszanie bagien powoduje uruchomienie procesu gnicia, a więc uwalniania się metanu i CO2 do atmosfery. Jeden hektar bagna lub zmarzliny może również – tak jak w przypadku tropikalnego lasu deszczowego – zawierać ponad 200 ton węgla. Proces gnicia materii organicznej w wyniku topienia się zmarzliny na Syberii i w Kanadzie właśnie trwa
    w najlepsze. A metan? Ten już powstaje w zastraszającym tempie. W Internecie można znaleźć zdjęcia ogromnych zapadlisk, powstałych na Syberii na skutek uwolnienia się gigantycznych bąbli metanu.

Ilości gazów cieplarnianych, które przedostają się do atmosfery w wyniku tych i innych procesów samonapędzającego się ocieplania klimatu, są wielokrotnie większe niż te, które produkuje nasza cywilizacja. My tylko uruchamiamy zapalnik w magazynie materiałów wybuchowych. Jeśli magazyn wybuchnie...
no właśnie, co się wtedy stanie

LITERATURA

Chojecki D. K. 2015. Umieralność niemowląt w „polskich” rejencjach Prus na początku XX wieku. Przeszłość Demograficzna Polski 37: 147-189.

 

Domańska W. (kierownik zespołu autorskiego), 2019. Ochrona środowiska 2019. Główny Urząd Statystyczny, PDF: https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/srodowisko-energia/srodowisko/ochrona-srodowiska-2019,1,20.html

 

Matthews H. D., Caldeira K. 2008. Stabilizing climate requires near‐zero emissions. Geophysical Research Letters 35.

 

Popkiewicz M., Kardaś A., Malinowski S. 2019. Nauka o klimacie. Wyd. Sonia Draga, Warszawa

 

Worldometer.info, Światowe statystyki aktualizowane w czasie rzeczywistym, https://www.worldometers.info/pl/

Cz 2A.jpg

Upadek cywilizacji

dr inż. Jarosław K. Nowakowski

Długotrwałe susze będą zabójcze dla naszej globalnej gospodarki

Fot. Marion, Pixabay

Nie znamy dokładnego scenariusza tego co się stanie, jeśli natychmiast się nie opamiętamy i nie przestaniemy dewastować naszej planety. Znamy jednak generalne zagrożenia, a możliwe scenariusze przerażają. Najbardziej spektakularne zjawiska, już teraz obserwowane na Ziemi w związku z ociepleniem klimatu, to: wzrost liczby i siły huraganów i cyklonów, które zaczęły pojawiać się również w naszej, umiarkowanej, strefie klimatycznej, okresy niespotykanych upałów, długotrwały brak opadów lub gwałtowne opady powodujące nawracające powodzie. Wszystkie te zjawiska, aczkolwiek groźne dla dotkniętych nimi ludzi, nie zabiją naszej cywilizacji. Większość ludzi nie upiecze się żywcem i nie utonie w wezbranych rzekach, chociaż liczba osób starszych umierających z powodu upałów systematycznie rośnie, a w niedługiej przyszłości niektóre tereny tropikalne mogą przestać nadawać się do zamieszkania. To, co może unicestwić naszą cywilizację, to gigantyczny kryzys gospodarczy, a co za tym idzie społeczny i polityczny. Pustynnienie wielkich obszarów na Ziemi już teraz powoduje ich wyłączenie z procesu produkcji żywności, a długotrwałe susze – występujące również u nas, choć ze stosunkowo niewielką intensywnością – prędzej czy później doprowadzą do globalnego nieurodzaju, gwałtownego wzrostu cen żywności i wielkiego głodu. Możemy być obojętni na nieszczęścia mieszkańców subtropikalnej części Afryki czy Azji, ale nasze perspektywy tylko pozornie są bardziej optymistyczne. Cóż z tego, że u nas na Pomorzu warunki uprawy wielu roślin mogą się nawet okresowo polepszyć, jeśli ceny na rynkach światowych wzrosną wielokrotnie. W sklepach i tak będziemy płacić znacznie więcej. Dodajmy do tego połamane w wyniku huraganowych wiatrów już nie tysiące, ale miliony hektarów lasów, wysychanie studni i ujęć wody (szczególnie w środkowej Polsce), zalewanie przez podnoszące się morze terenów przybrzeżnych, w tym wielu miejscowości, zrywanie mostów i osuwiska ziemi w południowej Polsce dotykanej coraz bardziej regularnymi i niszczycielskimi powodziami. Coraz częściej słyszymy: nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego. Na świecie, prawie co roku bijemy nowe rekordy zniszczeń powodowanych przez zjawiska klimatyczne: największe powodzie w Mozambiku, największe pożary na Syberii, największa liczba cyklonów na Atlantyku. W Polsce koszty naprawy zniszczeń powodowanych przez powodzie i gwałtowne burze z roku na rok są coraz większe, ale nadal stanowią tylko ułamek PKB. Jednak w przyszłości będzie coraz gorzej. Czy damy radę naprawiać setki mostów rocznie, odbudować całe miejscowości zniesione z powierzchni ziemi przez wichury? Czy damy radę nawadniać miliony hektarów pól uprawnych, budować tysiące kilometrów tam chroniących zagrożone obszary przed zalaniem? Jeśli poziom mórz wzrośnie o 10 metrów, co przy obecnych temperaturach jest wyłącznie kwestią czasu, to wspólnym wysiłkiem Polski, Niemiec i Szwecji Bałtyk pewnie da się przegrodzić tamą na wysokości Cieśnin Duńskich i powstrzymać zalewanie rozległych nizin Środkowej Europy. Pytanie brzmi: ile to będzie kosztować? A czy damy radę zbudować taką tamę, która powstrzyma napór wody, gdy poziom światowego oceanu wzrośnie o 20 metrów? Albo 30? Ale i to może być za mało. Przypomnijmy, że stopienie wszystkich lodowców na Ziemi spowoduje podniesienie poziomu mórz o 70 metrów i nieuchronne zalanie Gdańska, Szczecina a nawet Bydgoszczy. Gdzie osiedlą się ludzie, uciekinierzy z tych miast i czy będzie nas stać na zapewnienie im godziwych warunków życia. Ale nie martwmy się! Mało prawdopodobne, że doczekamy podniesienia poziomu mórz o 30 metrów, ponieważ nie przetrwamy zmian, które dotkną bardziej od nas narażone części świata.

Napisałem, że nie można przewidzieć dokładnych scenariuszy tego co się stanie. Bo kto przewidzi,
co zrobi zdesperowany rząd Chin, nuklearnego mocarstwa, jeśli nieurodzaj spowoduje śmierć głodową 50 milionów Chińczyków? Co zrobią

2 miliardy Hindusów, jeśli ich kraj przestanie nadawać się do zamieszkania? Jak powstrzymamy miliard uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu? Jaki skutek będzie miało zatrzymanie się ciepłego Prądu Zatokowego (tak zwanego Golfsztromu), który ogrzewa Europę i jak damy sobie radę '

– o paradoksie – z gwałtownym spadkiem rocznej temperatury na naszym kontynencie o kilka stopni? Przypominam, że Gdańsk leży na 54 stopniu szerokości geograficznej północnej i że w Ameryce, nie ogrzewanej Prądem Zatokowym, tej szerokości geograficznej odpowiada północna część Półwyspu Labrador z roczną temperaturą niższą o około

8 stopni Celsjusza, z trwającymi pół roku mrozami

i typowym krajobrazem tundry. Zróbmy wszystko, żeby nie poznać odpowiedzi na postawione powyżej pytania.

Cz 2B.jpg

LITERATURA

Chojecki D. K. 2015. Umieralność niemowląt w „polskich” rejencjach Prus na początku XX wieku. Przeszłość Demograficzna Polski 37: 147-189.

 

Domańska W. (kierownik zespołu autorskiego), 2019. Ochrona środowiska 2019. Główny Urząd Statystyczny, PDF: https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/srodowisko-energia/srodowisko/ochrona-srodowiska-2019,1,20.html

 

Matthews H. D., Caldeira K. 2008. Stabilizing climate requires near‐zero emissions. Geophysical Research Letters 35.

 

Popkiewicz M., Kardaś A., Malinowski S. 2019. Nauka o klimacie. Wyd. Sonia Draga, Warszawa

 

Worldometer.info, Światowe statystyki aktualizowane w czasie rzeczywistym, https://www.worldometers.info/pl/

Nowy Orlean to jedno z miast najbardziej zagrożonych przez podnoszenie się poziomu światowego oceanu

Fot. David Mark, Pixabay

Cz 3A.jpg

Ostatnia wojna o ropę

dr inż. Jarosław K. Nowakowski

Infrastruktura do wydobywania ropy naftowej z dna morza.

Fot. wasi1370, Pixabay

Śmieszy mnie, kiedy słyszę, że jakieś dwa państwa prowadzą zaciekły spór o kawałek szelfu kontynentalnego, ponieważ właśnie odkryto pod nim bogate złoża ropy. A przecież jest jasne, że zanim ktokolwiek zdąży rozpocząć eksploatację odkrytych złóż, w perspektywie powiedzmy 30 lat, ropa stanie się właściwie bezwartościowa. Oczywiście, dalej będziemy jej używać w przemyśle chemicznym, ale światowe zapotrzebowanie spadnie wielokrotnie i szyby naftowe, te kury znoszące złote jajka XX wieku, będą co najwyżej pracować po kosztach. Są dwa scenariusze: czarny i optymistyczny. Pierwszy, przedstawiony w poprzednim artykule, zakłada, że w sprawie klimatu dalej nic nie robimy i za kilka lat następuje niewyobrażalny krach gospodarczy i społeczny. W tym scenariuszu, którego blady przedsmak dały nam nasze kłopoty gospodarcze z COVID-19, ludzkość przestanie kupować ropę i jej ceny spadną do góra kilku dolarów za baryłkę. W scenariuszu optymistycznym, ludzie przestaną kupować ropę ponieważ postanowią zahamować zmiany klimatu. W obu przypadkach, perspektywy dla krajów, które oparły swoją przyszłość o paliwa kopalne, są niewesołe. Oczywiście, to samo tyczy się węgla i gazu ziemnego. Zresztą już dziś trudno sobie wyobrazić wojnę, która wybucha o złoża węgla. Polskie złoto, bogactwo i duma Polski, o które 100 lat temu, w momencie odzyskiwania niepodległości, toczono zaciekłe spory z Czechami i Niemcami – będzie już niedługo miało wartość... jako niezwykły rezerwuar skamieniałości karbońskich paproci, skrzypów czy widłaków. Aż tyle i tylko tyle.

Najgorętsze, nomen omen, pytanie naszej dekady brzmi: co musimy zrobić, żeby ziścił się świetlany scenariusz harmonijnego współistnienia człowieka i przyrody. Jeśli naprawdę chcemy zdążyć przed zagładą i chaosem, zmiany muszą być kompleksowe i tak głębokie, że kiedyś badacze dziejów ludzkości umieszczą w latach 20 naszego stulecia początek nowej epoki w historii. Mamy trzy wielkie wyzwania i dla każdego z nich musimy znaleźć kompleksowe rozwiązanie. Wszystkie trzy zagadnienia oddziałują na siebie wzajemnie i rozwiązanie każdego z nich bez poradzenia sobie z pozostałymi jest po prostu niemożliwe. Po pierwsze, w najbliższych latach musimy uzyskać tak zwaną emisję ujemną, czyli zacząć aktywnie zmniejszać ilość dwutlenku węgla w atmosferze. Koniec ze spalaniem paliw kopalnych. Z punktu widzenia klimatu, złoża węgla, gazu i ropy są światowym magazynem CO2, który przez miliony lat był absorbowany z atmosfery przez żywe organizmy i magazynowany w tej właśnie formie. Obecnie energia, której nasza cywilizacja zużywa ogromne ilości, musi pochodzić wyłącznie ze światła słonecznego. Podkreślmy słowo wyłącznie! Rewolucja fotowoltaiczna, która już dzieje się na naszych oczach, jest jednym z możliwych rozwiązań. A co z energią wiatrową? Oczywiście też! Zauważmy, że wiatr powstaje z powodu nierównomiernego nagrzewania się różnych rejonów Ziemi pod wpływem promieni słonecznych, więc korzystając z turbin wiatraków, de facto, też korzystamy z energii słońca. Jednym słowem wszystko na czysty prąd? Niekoniecznie. Jest już technologicznie możliwe, choć jeszcze ekonomicznie nieopłacalne, produkowanie paliw ropopodobnych z dwutlenku węgla wychwytywanego z atmosfery. Takie paliwo, identyczne z lotniczą kerozyną, powstaje już w instalacji zbudowanej pod Madrytem– na razie jeszcze w skali eksperymentalnej. Cały proces syntezy odbywa się przy pomocy energii słonecznej, a więc znowu, wlewając takie paliwo do baku i uruchamiając potem silnik samochodu, czy samolotu, tak naprawdę skorzystamy z energii Słońca. Oczywiście spalając syntetyczną kerozynę uwalniamy CO2 do atmosfery, ale tylko tyle, ile wcześniej z niej pobraliśmy. Bilans wychodzi na zero. Na tej samej zasadzie działa uzyskiwanie energii ze spalania drewna, choćby do ogrzewania domu kominkiem. Jeśli posadzimy las, który rosnąc dzięki słońcu, pochłania CO2 z atmosfery, a potem go zetniemy i drewno spalimy, to uwalniamy do atmosfery dokładnie tyle CO2, co zostało z atmosfery pobrane, a dom ogrzaliśmy energią słoneczną zabsorbowaną przez drzewo.

Czy spalając węgiel przypadkiem również nie grzejemy słońcem? – mógłby zapytać purysta logicznego myślenia. De facto tak. Z tą różnicą, że w tym przypadku uwalniamy dwutlenek węgla pochłonięty z atmosfery dawno, dawno temu, a cały proces "czyszczenia" w ten sposób atmosfery trwał setki milionów lat. O ile ścinając las, możemy na jego miejsce posadzić następne drzewa, które schwytają uwolniony dwutlenek węgla, o tyle spalając ropę albo węgiel nie jesteśmy w stanie zrekompensować tej straty. Nie mamy owych milionów lat, żeby znowu powstał węgiel.

Dzięki użyciu energii słonecznej i natychmiastowemu zaprzestaniu spalania paliw kopalnych możemy doprowadzić do klimatycznej neutralności naszej cywilizacji, czyli sytuacji, w której dokładnie tyle CO2 uwalniamy do atmosfery, co go pochłaniamy. Ale jak ściągnąć z atmosfery węgiel, który już uwolniliśmy przez ostatnie 150 lat? Obecnie istnieje tylko jeden sposób. Sadzić lasy! Miliony hektarów lasów. Tylko że w tym wypadku mówimy o lasach, które nigdy nie będą ścięte. W ten sposób dwutlenek węgla zostanie zmagazynowany w drewnie starych drzew i trwale oczyści naszą atmosferę z najgroźniejszego gazu cieplarnianego. Już raz ludzkość dokonała takiego eksperymentu, chociaż nieświadomie. Kiedy Europejczycy dotarli na przełomie XV i XVI wieku na kontynent Amerykański, przynieśli tam nieznane choroby, które zabiły ogromną większość lokalnych społeczności. Szacunki są różne, ale zginać mogło nawet ponad 90% pierwotnej ludności kontynentu. Na opustoszałe pola wkroczył las a wyrastające drzewa usunęły takie ilości dwutlenku węgla z powietrza, że spowodowało to odczuwalne na całym świecie ochłodzenie. W Europie znane było pod nazwą Małej Epoki Lodowcowej, której konsekwencją był, m.in., Potop Szwedzki.

Cz 3B.jpg

Betonowanie coraz większych połaci Ziemi jest istotnym źródłem emisji CO2 do atmosfery.

Fot. Pexels, Pixabay

Idea powszechnego sadzenia lasu ma, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jedna słabą stronę.

Z gospodarczego użytkowania musimy wyłączyć na stałe tę ziemię, na której posadzimy nową "bezkresną i wiekową" puszczę.

LITERATURA

Chojecki D. K. 2015. Umieralność niemowląt w „polskich” rejencjach Prus na początku XX wieku. Przeszłość Demograficzna Polski 37: 147-189.

 

Domańska W. (kierownik zespołu autorskiego), 2019. Ochrona środowiska 2019. Główny Urząd Statystyczny, PDF: https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/srodowisko-energia/srodowisko/ochrona-srodowiska-2019,1,20.html

 

Matthews H. D., Caldeira K. 2008. Stabilizing climate requires near‐zero emissions. Geophysical Research Letters 35.

 

Popkiewicz M., Kardaś A., Malinowski S. 2019. Nauka o klimacie. Wyd. Sonia Draga, Warszawa

 

Worldometer.info, Światowe statystyki aktualizowane w czasie rzeczywistym, https://www.worldometers.info/pl/

Nieśmiertelność i inne problemy

dr inż. Jarosław K. Nowakowski

Od początku XX wieku liczba ludzi wzrosła niemal 5 krotnie.

Fot. Vania dos Santos, Pixabay

Dwa pozostałe wielkie wyzwania, przed którymi staje ludzkość, to przeludnienie i utrata stabilności ekosystemów, czyli problem spadającej bioróżnorodności, albo jeśli kto woli – szóste wielkie wymieranie. Zacznijmy od przeludnienia.

Śmierć jest ceną, którą musimy płacić za cud rodzicielstwa. Jest oczywiste, że stworzenia naprawdę nieśmiertelne nie mogą się rozmnażać, ponieważ każda, nawet największa planeta, ma swoją pojemność i istoty, które się mnożą nie umierając, prędzej czy później muszą zapełnić ją w całości. Ekonomiści wmawiają nam, że problem demograficzny polega na tym, że mamy za mało dzieci, a to grozi pogorszeniem warunków życiowych przyszłych emerytów. Jest dokładnie odwrotnie. Z punktu widzenia możliwości przetrwania gatunku, problem demograficzny polega na tym, że mamy za dużo dzieci, które dorastają do wieku,
w którym same pragną mieć dzieci. A my sami za długo żyjemy nie robiąc w porę miejsca następnemu pokoleniu. Brzmi to okrutnie, ale tak właśnie jest. Dzięki postępowi medycyny, zrobiliśmy pierwszy śmiały krok w nieśmiertelność – dwukrotnie przedłużając w ostatnim stuleciu swoje życie i redukując umieralność niemowląt (dzieci w pierwszym roku życia). W Polsce, dla przykładu, w początkach XX wieku umierało ponad 200 niemowląt na 1000 żywych urodzeń. Obecnie ten wskaźnik zmalał do poniżej 5 śmierci na 1000 urodzeń. To piękne świadectwo rozwoju naszej cywilizacji, ale jednocześnie ludzkość nie zrezygnowała z intensywnego rozmnażania. W wyniku tego, zaledwie w ciągu 120 lat liczba ludności na świecie zwiększyła się z niewiele ponad półtora miliarda do blisko 8 miliardów. Planeta natomiast pozostała tej samej wielkości. Tam, gdzie kiedyś żyła jedna rodzina, teraz żyje ich pięć. Pozornie jednak nic złego się nie dzieje, a problem głodu
na świecie wręcz znacząco zmalał, zamiast wzrosnąć. O co więc chodzi? Dzięki intensywnemu rozwojowi przemysłowego rolnictwa i dzięki rabunkowej, zachłannej grabieży zasobów przyrodniczych naszej planety udało się nam przez jakiś czas oszukiwać rzeczywistość. Jednak dzika przyroda została zepchnięta
na całkowity margines. 70 % ptaków żyjących obecnie na ziemi to kurczaki i indyki, 96% ssaków to ludzie
i ich zwierzęta hodowlane, bydło i świnie. Średnia populacja dzikiego zwierzęcia lądowego spadła w ostatnim półwieczu o 60%. Wycinka lasów tropikalnych pod nowe pola uprawne i plantacje doprowadziły ten typ złożonych ekosystemów na skraj załamania, które grozi nie tylko skokowym zmniejszeniem bioróżnorodności, ale też gwałtownymi zmianami lokalnych warunków wilgotnościowych i utratą produktywności rolnictwa w skali kontynentów. Na terenach nowo pozyskiwanych i na tych od dawna użytkowanych rolniczo. Tylko w ciągu zeszłego, 2020 roku, na świecie trwale wycięto 5 milionów hektarów lasów, czyli łączny obszar województwa pomorskiego, zachodniopomorskiego i lubuskiego. Pustynie powiększyły się o kolejne 11 milionów hektarów, nastąpiła erozja gleby na obszarze prawie 7 milinów hektarów. Dalszy "postęp" poprzez zwiększanie rabunkowej gospodarki zasobami przyrodniczymi nie jest już możliwy. Nie ze względów etycznych. W zasadzie nie ma już czego rabować. W tych warunkach pogląd,
że przyszłym emerytom będzie żyło się lepiej, jeśli "dzietność kobiet" utrzyma się na wysokim poziomie, czyli mówiąc wprost, jeśli liczba ludzi dalej będzie gwałtownie rosła – brzmi, w najlepszym razie, jak ponury żart.

Drugim olbrzymim problemem jest utrata przez naszą planetę bioróżnorodności. Na skutek globalnych zmian klimatycznych, zanieczyszczenia ziemi chemią (głównie ropą) i plastikiem, pozyskiwania pod uprawę ostatnich ostoi dzikiej przyrody i fragmentacji środowisk gwałtownie wzrasta liczba wymarłych gatunków. Tak jak pisaliśmy w naszych postach, prowadzi to do zrywania łańcuchów zależności między organizmami i w rezultacie do gwałtownego przekształcenia się ekosystemów w inne, uboższe lub powstawania wielkich obszarów biologicznie jałowych. Przykładowo, lasom deszczowym grozi zmiana w sawanny i stepy, wiele obszarów trawiastych pustynnieje, rafy koralowe ubożeją i zamierają. Proces załamywania się ekosystemów na Ziemi dopiero się zaczyna, ale raz uruchomiony będzie nie do powstrzymania. Tylko jeden przykład: zmiana lasów deszczowych na plantacje i sawanny pociąga za sobą wielkie zmiany w cyrkulacji powietrza i wód oceanicznych, a to z kolei zmieni klimat na całej planecie i w ten sposób uniemożliwi odrodzenie się lasów deszczowych.

Cz 4B.jpg

LITERATURA

Chojecki D. K. 2015. Umieralność niemowląt w „polskich” rejencjach Prus na początku XX wieku. Przeszłość Demograficzna Polski 37: 147-189.

 

Domańska W. (kierownik zespołu autorskiego), 2019. Ochrona środowiska 2019. Główny Urząd Statystyczny, PDF: https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/srodowisko-energia/srodowisko/ochrona-srodowiska-2019,1,20.html

 

Matthews H. D., Caldeira K. 2008. Stabilizing climate requires near‐zero emissions. Geophysical Research Letters 35.

 

Popkiewicz M., Kardaś A., Malinowski S. 2019. Nauka o klimacie. Wyd. Sonia Draga, Warszawa

 

Worldometer.info, Światowe statystyki aktualizowane w czasie rzeczywistym, https://www.worldometers.info/pl/

Las deszczowy w Rezerwacie Biosfery Los Tuxtlas, Meksyk; badania prowadzone od półwiecza na stałych powierzchniach pokazują gwałtowną destabilizację tego bogatego ekosystemu

Fot. Jarosław K. Nowakowski

Jeśli jeszcze nie jest za późno

dr inż. Jarosław K. Nowakowski

Korzystanie z energii słońca musi i może stać się powszechne

Fot. Teresa Cotrim, Pixabay

Czy przewróciliśmy już pierwszą kostkę domina? Czy uruchomiliśmy spiralę globalnych zdarzeń, których nie da się już powstrzymać? Niektórzy specjaliści uważają, że tak. Na szczęście większość uczonych sądzi, że jeszcze nie jest za późno. Jednak czas, który mamy – jeśli mamy – liczy się z pewnością w latach a nie dziesięcioleciach. Co musimy zrobić, żeby uratować Ziemię przed wielkim kataklizmem, który pochłonie również nas samych?

Po pierwsze, o czym już pisałem, absolutnie konieczne jest dojście całej ludzkiej cywilizacji do klimatycznej neutralności w ciągu najbliższych dwóch dziesięcioleci. To bardzo mało czasu, zważywszy na wyzwania jakie nas czekają, tym bardziej, że znaczące redukcje muszą zacząć się już teraz, a nie dopiero na koniec tego okresu. Konieczne, ale nie wystarczające jest pozyskiwanie całej potrzebnej nam energii ze słońca. Aby osiągnąć klimatyczną neutralność, do ceny wszelkich produktów musimy zacząć doliczać cenę składowania takiej ilości CO2 jaka powstała przy ich produkcji. Ceny składowania czyli czego? Syntezy ciężkich węglowodorów, a jeszcze lepiej diamentów, z odpowiedniej ilości gazów cieplarnianych wychwyconych z atmosfery, lub ceny gruntu i jego zalesienia odpowiednią liczbą drzew. To kolejna zmiana myślenia o odpowiedzialności za środowisko, ale pierwsze kroki za nami. Ujmę to tak. Kiedyś odpadki wyrzucano do lasu albo rzeki i wielkie oburzenie wywołałby Jagiełło, gdyby nakazał płacić za wywóz i utylizację śmieci. Teraz płacimy za ten wywóz i uważamy to za całkiem naturalne. Dlaczego nadal uważamy, że atmosferę możemy zaśmiecać za darmo? Dzięki takiej opłacie jazda samochodem benzynowym a nie pociągiem stanie się relatywnie bardzo droga. Na podobnej zasadzie cena wołowiny wzrośnie wielokrotnie, a cena drobiu znacznie mniej. Warzywa nie podrożeją, a może nawet stanieją. Nagle okaże się, że syntetyczna wołowina stworzona z kultur tkankowych jest bardzo tania, a majonez produkowany przez zmodyfikowane genetycznie drożdże smakuje przepysznie. Produkty spożywcze stworzone w ten sposób pochłaniają znacznie mniej zasobów środowiskowych niż tradycyjna hodowla bydła i kur niosek. A produkty te, wraz z rozwojem technologii, będą systematycznie taniały. Nie wierzę w zakazy. Nie wierzę w przymusowy wegetarianizm. Każdy nadal będzie mógł jeździć samochodem benzynowym i jeść befsztyki z "prawdziwych krów", ale ich spożycie, ze względu na cenę, niewątpliwie, raptownie spadnie. Do produkcji mięsa potrzebny jest wielokrotnie większy areał ziemi uprawnej niż do produkcji odpowiadającej jej odżywczo ilości warzyw i owoców. Dzięki doliczeniu ceny składowania CO2 do ceny produktów zmniejszymy znacząco hodowlę zwierząt i uwolnimy ogromne obszary, które będziemy mogli zalesić, a w ten sposób uzyskamy wymarzoną emisję ujemną.

Już teraz musimy przestać wycinać lasy, szczególnie, w praktyce niemożliwe do odtworzenia, lasy tropikalne. Natychmiast musimy przestać osuszać bagna i zajmować nowe tereny pod uprawy roślin. Jednocześnie wielki program zalesień, wynikający z potrzeb neutralności klimatycznej, zredukuje problem fragmentacji siedlisk, i ustabilizuje te ekosystemy lądowe, które obecnie chwieją się pod naporem cywilizacji. Wiele zwierząt zagrożonych obecnie wymarciem odbuduje populacje, ponieważ odzyska rozległe terany bytowania. Jak szybko taki proces rekolonizacji może nastąpić, pokazują wyłączone z działalności człowieka obszary wokół Czarnobyla, gdzie już po kilkudziesięciu latach wróciła bujna, bogata przyroda.

Celem naszej cywilizacji powinno być użytkowanie Ziemi w zgodzie z zasadą trzech części. Jedną trzecią obszaru Ziemi muszą zajmować tereny dziewicze, na których dopuszczany jest co najwyżej mało intensywny ruch turystyczny, lecz bez budowania jakiejkolwiek infrastruktury hotelowo-gastronomicznej. Jedna trzecia Ziemi, może być użytkowana, ale w taki sposób, żeby zachować jej pełną żywotność biologiczną. Możliwa byłaby tam gospodarcza uprawa lasów, ekstensywne rolnictwo i rybołówstwo lub nieco bardziej intensywna eksploatacja turystyczna. Jedną trzecią moglibyśmy wykorzystywać według swego uznania, ale tak żeby nie szkodzić pozostałym 66%. Czyli nie zanieczyszczając środowiska.

Żeby ten plan się powiódł, liczba ludzi na Ziemi musi przestać rosnąć. Jest to najtrudniejsza i najbardziej kontrowersyjna z rzeczy jaką musimy zrobić. Samo podjęcie dyskusji na ten temat, to igranie ze wściekłym hejtem i społecznym ostracyzmem. Fakty są jednak takie, że jest nas na Ziemi o 60% za dużo. Według różnych szacunków, bez przejścia na twardy wegetarianizm lub mięsne kultury tkankowe, w całkowitej harmonii z przyrodą, może żyć na Ziemi 1,5 do 3 miliardów ludzi. O ponad 5 miliardów mniej niż obecnie. Zatrzymanie wzrostu, a potem stopniowa redukcja liczby ludzi jest więc absolutnie konieczna. Już teraz potrzebujemy EAE. edukacja, łatwo dostępna antykoncepcja i emancypacja kobiet. I choć brzmi to jak herezja, musimy zacząć wspomagać rodziny z jednym dzieckiem, neutralnie kibicować tym z dwójką dzieci i... Tak, urodzenie trzeciego dziecka musi wiązać się z utratą wszelkich przywilejów socjalnych. Jeśli kogoś stać to proszę... Z punku widzenia możliwości przetrwania naszego gatunku trzecie dziecko musi być takim samym luksusem jak posiadanie prywatnego helikoptera. Takiego napędzanego paliwem kopalnym.

Cz 5B.jpg

Żeby zachować bioróżnorodność i stabilność ekosystemów na Ziemi musimy przynajmniej 1/3 jej powierzchni zostawić w stanie dzikim; jezioro Chamo, Etiopia

Fot. Jarosław K. Nowakowski

LITERATURA

Chojecki D. K. 2015. Umieralność niemowląt w „polskich” rejencjach Prus na początku XX wieku. Przeszłość Demograficzna Polski 37: 147-189.

 

Domańska W. (kierownik zespołu autorskiego), 2019. Ochrona środowiska 2019. Główny Urząd Statystyczny, PDF: https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/srodowisko-energia/srodowisko/ochrona-srodowiska-2019,1,20.html

 

Matthews H. D., Caldeira K. 2008. Stabilizing climate requires near‐zero emissions. Geophysical Research Letters 35.

 

Popkiewicz M., Kardaś A., Malinowski S. 2019. Nauka o klimacie. Wyd. Sonia Draga, Warszawa

 

Worldometer.info, Światowe statystyki aktualizowane w czasie rzeczywistym, https://www.worldometers.info/pl/

bottom of page